Nie mam najmniejszego pojęcia o współczesnej odnowie biologicznej i promieniowaniu uranu, ale skoro generalna zasada jest taka, iż uzdrawiający lek od śmiertelnej trucizny różni się przede wszystkim dawką i stężeniem, to może w tych pokopalnianych inhalatoriach radonowych w Kowarach był jakiś głębszy sens? Tak się reklamowali, jakie to cuda potrafi czynić, zwłaszcza w dziedzinie zdrowia narządów rozrodczych obojga płci...
Może zamiast 500+ i in vitro przetestować kuracje uranem?